Ostatnie półtora roku w Houston to był czas zmian. Smutnych, trudnych, ale z perspektywy dobrych i koniecznych. Teraz po 18 miesiącach zostawiam mój pokoik z gwiaździstymi lampkami w oknie i niebieską kuchnię, którą dzieliłam z najwspanialszymi współlokatorkami pod słońcem i psem Pepsterem, który zaplątał się w nasze życie w marcu. Wracam do kuchni z oknem nad zlewem i spiżarką, do staro-nowych katów. Bardzo się z tego powrotu cieszę, ale oznacza on też, że powrót do domu jest znów trochę oddalony w czasie.
Dobrze mi tu gdzie jestem i tu jest teraz mój dom, ale są rzeczy za którymi bardzo tęsknię. Poniedziałkowe seanse w Kinie Luna, spacer Marszałkowska, rowerowe eskapady po lesie. Najbardziej, co dość banalne i oczywiste, tęsknię za ludźmi. Chciałabym zabrać Mamę na sobotnie zakupy i wspólne wybieranie gadżetów do kuchni. Wybrać się z Tatą do kina i na partyjkę backgamona. Zaprosić ich oboje na lancz. Zaserwowałabym im sałatkę na ciepło z kaszy jaglanej, brukselki, żurawiny i orzechów, a potem usiadłabym i słuchalabym jak bardzo im smakuje ;)